Śp. Waleria Michalec (+2016) – „Byłam tam – Wróciłam”. „Nigdy Więcej”.

fot. Tadeusz Puchałka
fot. Tadeusz Puchałka

Prolog

[…] kiedy zobaczyłam napis „Arbeit macht frei”, pomyślałam, że nie będzie źle, bo ja się roboty nie boję, pewnie mnie wkrótce zwolnią. Nieraz przecież pomagałam dziadkom przy sianokosach […]

(aut; Zofia Posmysz. Ze wspomnień pierwszego dnia pobytu w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Źródło: „Pasażerka” – opera o gehennie Auschwitz, TVP. Info. 8.10 2010)

[…] Proszę, błagam. Mam prawo żądać – nie pozwólcie by to się powtórzyło […]

(śp. +2016) [Waleria Michalec]

Tam gdzie byłam i skąd dane mi było wrócić, choć bilet miałam jak wszyscy tylko w jedną stronę, ze śmiercią chodziło się pod rękę, ale może zacznę te moje wspominanie od początku. Urodziłam się w niewielkiej miejscowości górskiej niedaleko Korbielowa, blisko granicy czechosłowackiej. Życie w górach nigdy nie było łatwe, dlatego my kobiety z gór jesteśmy twarde i zahartowane, jak to mawiają strachu a pieniędzy góralka nie miała nigdy ale nie było jej to potrzebne bo dość miała w sobie sił i energii by dać sobie radę i bez tego.

Byłam obyta z końmi, kochałam zwierzęta i kto wie czy nie był to jeden z przypadków, który pozwolił mi przeżyć, ale o tym może opowiem później. Czy trudno jest mi przypomnieć sobie to wszystko? Minęło już przecież tyle lat… – Nie, tych rzeczy mówi pani Waleria nie trzeba sobie przypominać one w nas są, i tak naprawdę nieraz człowiek chciałby zapomnieć a po prostu się nie da. Tak więc mieszkaliśmy w górach, jako że blisko była granica, mieszkańcy trudnili się handlem wymiennym z sąsiadami, nie wszystko urośnie na polu a żyć trzeba.

Wybuchła wojna, ja jako młoda dziewczyna i bardzo zaradna, i jak mnie nazywano pyskata za połowę wsi, chodziłam przez granicę i tak jak mężczyźni handlowałam i zaopatrywałam mieszkańców tym co mogłam przenieść. Bywało też tak, że nawet sami Niemcy przymykali oczy a czasami korzystali sami, za mleko czy masło wymieniali się papierosami a czasami dawali nam kawę z cukrem, któregoś jednak dnia była łapanka zgarnęli nas wszystkich załadowali na samochód i zawieźli nas do Żywca, tam po załatwieniu niezrozumiałych dla nas formalności załadowano nas na samochód zakryty plandeką i przetransportowano nas do Bielska, w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy jeszcze co nas czeka, w grupie 60 ludzi załadowano nas powtórnie do samochodu, wtedy nie mieliśmy już żadnego kontaktu z otoczeniem.

Plandeka w samochodzie była szczelnie zamknięta. Jak się okazało końcowym przystankiem dla nas miał się stać K.L. Auschwitz. Pierwszy dzień pobytu w obozie nie różnił się niczym od tych dni które przyszło przeżywać tym którzy już tam przebywali od jakiegoś czasu. Kazano nam wysiąść z samochodu, policzono i zaprowadzono do pomieszczenia gdzie kazano nam się rozebrać do naga i tak w tym stroju Ewy przyszło nam spędzić większą część dnia, ostrzyżono i ogolono wszystkich a później zaprowadzono do pomieszczenia, które można by nazwać łaźnią, tam myto nas gorącą parą, i tam po raz pierwszy zetknęłam się ze śmiercią, która miała mi towarzyszyć przez cały ten czas, czasami już trzymała mnie za rękę ale widać Pan Bóg chciał inaczej.

Podczas kąpieli bo jak to inaczej nazwać wiele kobiet słabszego zdrowia nie wytrzymywało wysokiej temperatury i już tam na samym początku zostawało niestety na zawsze, powoli docierała do nas potworna prawda – stąd nie ma już powrotu, kiedy już zostałyśmy umyte zaprowadzono nas do pomieszczenia gdzie byłyśmy badane, każda otrzymała dwa zastrzyki, zastrzyk do jednej piersi który miał zatrzymać okres u kobiety, zaś zastrzyk do drugiej piersi miał na celu powstrzymanie naturalnych potrzeb intymnych inaczej (obcowania z mężczyzną) wtedy to po raz pierwszy naruszono moją godność jako kobiety, jak można było w ten sposób nas traktować, przecież lepiej było nas postawić pod murem i po prostu rozstrzelać, to straszne jak bardzo wtedy cierpiałam ale to pewnie potrafią zrozumieć tylko kobiety.

Bywały przypadki, że pierś pękła nie wiem dlaczego ale tak bywało, wtedy był to oczywiście koniec, nikt takiej kobiety nie ratował. Po tych wszystkich nazwijmy to badaniach przyszła kolej na numery, każda z nas została poddana temu zabiegowi tatuaże wykonywały Żydówki. Po tych wszystkich potwornościach nadszedł czas na ubrania, dano nam suknie pasiaki i numery które miały być natychmiast przyszyte, ja zostałam przydzielona do grupy politycznych jak zresztą chyba wszystkie Polki, przydzielono mnie do swojego baraku, tam zostały przydzielone zadania, dostałam się do kuchni, moja dniówka to praca od świtu do 12 w nocy, dwie godziny snu i do pracy, ale wykonywać musieliśmy też inne prace, polegały one na załamaniu psychiki i krańcowym poniżeniu ludzkiej godności.

Pamiętam, przy dźwiękach orkiestry pędzono nas nad Wisłę, kazano nam wyciągać z rzeki co cięższe kamienie, które układać musieliśmy w stosy daleko od brzegu, następnego dnia te same kamienie musieliśmy wrzucać do rzeki z powrotem, każde pytanie które mogło paść z naszej strony po co to robimy było równoznaczne z wyrokiem śmierci dla pytającej osoby a raczej numeru, bo przecież już wtedy przestaliśmy być ludźmi. To nie jedyne zajęcie które miało na celu krańcowe upodlenie człowieka, chodziliśmy również daleko na łąki tam z żerdzi drewnianych i desek robiliśmy tak zwane nosze, wykopywaliśmy darń kładliśmy na te transportery i nosiliśmy kilkaset metrów dalej, po czym na drugi dzień tą samą ziemię nosiliśmy z powrotem i zakopywaliśmy dziury które wykopaliśmy dnia poprzedniego, dziś mówi się o tych przeżyciach właściwie bez emocji a czy jest ktoś, kto dziś może sobie wyobrazić nasze odczucia wtedy? Jeszcze przecież niedawno byłam zwykłą młodą pełną energii i marzeń dziewczyną a dziś udowadnia mi się na każdym kroku, że jestem czymś gorszym, już nie człowiekiem a co z moją kobiecością z moją dumą kobiecą? Czy ktoś dziś może to zrozumieć?

Tak właśnie byłyśmy traktowane, to jednak nie wszystko czego musiałam doświadczyć. Pamiętam, mówi pani Waleria, na samym początku, nie było ubikacji, więźniom kazano wykopać głębokie doły, były naprawdę bardzo głębokie a trzy zbite żerdzie posłużyć miały za cały wystrój wychodka. Zawartość tego kloacznego dołu przesypywana była chlorem ten kto wpadł do środka pozostawał tam na zawsze, nie było zwyczaju ratowania kogokolwiek. Pamiętam był taki dzień, czułam się źle, pewnie miałam gorączkę, poszłam do tej ubikacji i wpadłam do środka i pamiętam spadając zdążyłam jeszcze pomyśleć, że nie spodziewałam się właśnie takiego końca, jak się okazało od początku do samego końca mojego pobytu miałam dużo szczęścia, przechodził wartownik, żołnierz niemiecki, pomógł mi się wydostać byłam już jednak poparzona, zaprowadził mnie do lazaretu tam mnie opatrzono a rany wyjątkowo szybko się zagoiły.

Góralki ni siekierą nie zabijesz, tak to w tym przedsionku piekła znalazłam dobrego człowieka w niemieckim mundurze, niewątpliwie biorąc pod uwagę tamte czasy, był to mały cud. Jak wspomniałam rany goiły się szybko ale do pracy chodziło się cały czas, trzeba też wspomnieć, że Niemcy co jakiś czas przeprowadzali testy sprawnościowe, polegały one na tym, że aby dostać się do pracy czyli przeżyć, trzeba było mieć siłę do przeskoczenia rowu o szerokości jednego metra a zaraz po nim był drugi o szerokości półtora metra, przeskoczenie kwalifikowało ,,numer” do pracy, wpadnięcie do środka oznaczało śmierć. Brzegi tychże rowów zlewane były wodą, mnie mówi pani Waleria jakoś udawała się ta sztuka, chcę jednak opowiedzieć o bardzo drastycznym incydencie w którym przyszło mi brać udział, otóż był taki dzień kiedy to pewna grupa więźniarek miała zostać poddana testom, podeszła do mnie kapo – Polka i nakazała mi zabrać wiadro i zlać brzegi rowu wodą, zrobiłam to, lecz przez nieuwagę zmoczyłam jej nogi. Pamiętam biła mnie strasznie, leżałam na ziemi nie mogłam już wstać a ona nie przestawała się znęcać, jednak nie zabiła mnie, pozostawiła mnie leżącą na ziemi i tak po prostu odeszła. Po pewnym czasie usiadłam na ziemi i nie przestawałam płakać. Podeszła do mnie strażniczka – Niemka i zapytała czemu płaczę, kobieta która przechodziła obok powiedziała wszystko co widziała, Niemka wyciągnęła z kabury pistolet dała mi i powiedziała bym zastrzeliła tą właśnie kapo. Odpowiedziałam, że nie będę do nikogo strzelać, nie potrafię, wtedy ona zawołała kapo, mnie kazała stanąć w drzwiach baraku i w mojej obecności wymierzyła i oddała strzał – kapo padła nieżywa, a ona sama do siebie wypowiedziała te słowa, nie będziesz ty szmato już nikogo bić.

Widziałam to wszystko na własne oczy i stoją te postacie przede mną jakby zdarzyło się to wczoraj, to nie wszystko jednak, jest jeszcze coś o czym chciałabym powiedzieć, to chyba najstraszniejsza rzecz jaką przyszło mi doświadczyć będąc tam w obozie, choć trudno tu wyrokować o tym, które były gorsze. Niedaleko naszych baraków była rampa gdzie zatrzymywały się pociągi z kolejnymi transportami ludzi i choć nie było wolno to czasami podchodziliśmy nieco bliżej by sprawdzić czy aby nie przywieźli kogo z bliskich, tam przeżyłam straszny nieludzki szok, widok ten prześladuje mnie do tej pory.

Pamiętam do rampy zbliżył się pociąg z kolejnym transportem i trzeba wspomnieć o tym bo ma to ścisły związek z moim opowiadaniem, że niedaleko tego miejsca znajdowały się głębokie doły w których przez cały czas palono darń i były tam jakieś gorące węgle, być może węgiel drzewny tak więc pociąg zatrzymał się, był to jak się okazuje transport Żydów, byli mężczyźni i dzieci, nie przypominam sobie aby w tym transporcie były kobiety, mogły być ale zapamiętałam tylko dzieci i mężczyzn. Widziałam jak Niemcy, spychali dzieci do dołów, one paliły się żywcem, widziałam też jak ich ojcowie podrzynali sobie gardła, nigdy więcej już nie podchodziłam do rampy, nie wiem dlaczego w ten czas tak właśnie postąpiono i czy robiono tak za każdym razem, nie wiem, nie potrafię sobie tego wytłumaczyć ani dziś ani wtedy gdy przyszło mi to oglądać, wydaje mi się jednak, mówi pani Waleria, że w tak okrutny sposób postępowano tylko z Żydami.

Karano za najmniejsze nawet przewinienie, pisano i mówiono już o tym wiele i moje wspomnienia są pewnie takie same jak i pozostałych, którym dane to było przeżyć, wspomnę tylko, że na terenie obozu był osobny lager dla tych co naruszyli wewnętrzne ,,prawo obozowe”, nosili oni czerwone kółka na plecach wyprowadzano ich z baraków, chodzili wokół obozu i śpiewali, ten który nie mógł czy był zbyt słaby padał na ziemię i to był jego koniec. Oto co zapamiętałam jeżeli chodzi o ewakuację obozu, był to czas kiedy Rosjanie byli już blisko, Niemcy pośpiesznie wycofywali się. Pewnego dnia wyprowadzili nas wszystkich z baraków ustawili w piątki, wyczytani zostali wszyscy ci którzy mieli coś wspólnego z pracą dla Niemców na terenie obozu, byli to ludzie różnych narodowości wielu Polaków, byli też obozowi kapo, wszystkich ustawili pod murem i rozstrzelali na naszych oczach, myśleliśmy, że i nas spotka ten los, lecz im chodziło chyba o zatarcie śladów, zginęli prawdopodobnie ci, którzy wiedzieli za dużo, rozstrzelano nawet te strażniczki które pilnowały tylko porządku na salach, rozstrzelano każdego kto biegle potrafił się porozumieć po niemiecku nas można było jeszcze wykorzystać i być może tylko dlatego ocaleliśmy. Jako pierwsi z obozu zostali wyprowadzeni mężczyźni, my szłyśmy za nimi. Po drodze wielu słabych i chorych rozstrzeliwano, nam kazano po nich iść a oni prosili nas o pomoc, umierali, jednak wielu jeszcze potrafiło wypowiedzieć parę słów, nam jednak nie wolno było się ani zatrzymywać ani rozmawiać.

Szliśmy w kierunku Gliwic, wiele kobiet ginęło po drodze, gdy nadchodził czas na nocleg byłyśmy pilnowane nie było możliwości ucieczki, nasza kolumna doszła do Rybnika tam załadowano nas do wagonów i wywieziono na zachód, wiem, że było to gdzieś niedaleko Berlina. Pamiętam, że popędzono nas do miejsca które okazało się być wojskowymi koszarami, w barakach zakwaterowani byli niemieccy żołnierze, tam jednak nikt nie robił nam krzywdy. Nie było tam jednak dla nas miejsca więc pędzono nas dalej, pamiętam kiedy zaprowadzono nas do lasu ogarnął nas strach a kiedy kazano nam kopać doły, byłyśmy pewne, że kopiemy sobie groby, czy się bałyśmy? Tak, to rzeczywiście ciekawe pytanie i myślę że trzeba odpowiedzieć na nie w taki sposób… Nasze zachowania były dziwne, wręcz nienormalne. Wraz z upływem czasu narastała w nas potworna obojętność, ale przychodziły chwile kiedy strach mógł doprowadzić człowieka do obłędu. Okazało się, że doły które kopałyśmy miały się stać okopami i transzejami przeciwczołgowymi, las w którym kopaliśmy te okopy okazał się być prywatną własnością jakiegoś Niemca, pamiętam przywiózł nam buty, zadbał byśmy nie były głodne, przywoził też wodę do picia, słychać było zbliżający się front, w lesie przebywałyśmy tydzień. Po tym czasie zostałyśmy przetransportowane do jednego z baraków w koszarach i zatrudniono nas do produkcji granatów jednakże po jakimś czasie zaprzestano nam dostarczać materiał do pracy, przez jakiś czas nie robiłyśmy nic tylko siedziałyśmy w barakach z których nie wolno nam było wychodzić, raz dziennie dostarczano nam jedzenie i znów strach, co z nami zrobią, trudno mi teraz określić jak długo czekaliśmy na ten kolejny epizod naszego życia, minęło już tyle czasu, jednego jestem pewna, nie wiem do dziś kto tak naprawdę nas oswobodził, to była dziwna sytuacja, pamiętam, że pewnego dnia, wydaje mi się, że nie było już na terenie koszar ani jednego niemieckiego żołnierza – brama koszar otwarła się, w bramie stanęli amerykańscy żołnierze i pozostawiając otwarte wejście, bez słowa pośpiesznie wycofali się. Niedługo potem na teren koszar wkroczyli Rosjanie, jeszcze nie wolno nam było nigdzie wychodzić, nie wiedziałyśmy co tak na prawdę się dzieje, co nas czeka, minął jakiś czas, myślę, że było to około tygodnia, może trwało to dłużej, pozwolono nam wyjść i mogłyśmy poruszać się w zorganizowanych kolumnach, chodziłyśmy do Berlina i tam mogłyśmy zaopatrzyć się w ubrania które kazano nam kupować, to chyba był żart, pamiętam przy drodze leżały dosłownie całe stosy trupów niemieckich żołnierzy, słyszałyśmy, że Niemcy jacy byli ale ponoć bohatersko bronili swojej stolicy, mówili to sami Rosjanie, tu znów powtórzyła się historia z trupami, tym razem to Rosjanie kazali nam deptać po niemieckich żołnierzach, nie chciałam tego robić tak było mi żal tych ludzi i tam na drodze tych co leżeli jako więźniowie i tych teraz ale co było robić, płakałyśmy i wykonywałyśmy polecenia.

Berlin jako miasto był cały zaminowany, ścieżki którymi można było przejść znali tylko Rosjanie. Pamiętam taki dzień kiedy Rosjanie pojechali do wioski zabrali wszystkie konie i wozy, załadowali nas i transportowali nas do granicy z Polską, po drodze dane mi było zobaczyć cały ogrom tragedii wojny, wszędzie dosłownie czuć było zapach śmierci, nie pozwólcie mówi pani Waleria, by to się jeszcze kiedyś powtórzyło.

Pamiętam jak Rosjanie wchodzili do domów zabierali wszystko co dało się wynieść, od łyżek i talerzy po rowery czy inne maszyny. Za słoik kompotu, którego nie chciał oddać bauer gotowi byli zastrzelić. Tak powoli jechałyśmy do tej granicy i znów strach, czasy jeszcze długo były niespokojne, po wsiach grasowały bandy a i Ruskich bałyśmy się bardzo, zdarzały się często gwałty, po których ofiary rozstrzeliwano ponieważ oficerowie starsi za gwałt karali śmiercią, więc aby się sprawa nie wydała bywało, że kobietę po akcie przemocy rozstrzeliwano.

Uratowały mnie konie;

Jak wspomniałam na początku mojego opowiadania, od dziecka byłam z końmi związana, kochałam te zwierzęta a one mnie. Podróżując obrządzałam je i dbałam o nie, a nocą spałam razem z nimi, przyszedł kiedyś żołnierz rosyjski do mnie i mówi diewoczka, ty śpij z tymi swoimi konikami bo pachniesz tak jak one, a dopóki tak jest, to ta swołocz da ci spokój.

Jak widać mój honor kobiety i godność a kto wie może i życie uratowały konie, a dobrzy ludzie są wszędzie, ci sami oprawcy byli wśród czerwonych co i brunatnych a złych ludzi nie brakuje i teraz wśród swoich. Tak oto dobiega końca moje opowiadanie, po wielu perypetiach osiedliłam się w końcu i jestem po dziś dzień mieszkanką miejscowości Żernica w Gminie Pilchowice, z gór jak widać przygnało mnie na Śląsk, tęsknota jednak pozostała tak to już jest z tymi górolami. Często nucę sobie po cichutku Góralu, czy ci nie żal. Góralu wracaj do hal, nie jest mi tu źle a starego drzewa nie należy przesadzać, więc zostanę na śląskiej ziemi a w sercu pozostaną wspomnienia. Piszcie i mówcie o tych czasach i róbcie wszystko by świat tych okrucieństw nie musiał znów oglądać.

Prosimy po przeczytaniu tych wspomnień zmówić „Zdrowaśkę” za naszą śp. Walerię – Ślązaczkę z gór.

Pragnę podziękować władzom Gminy Pilchowice za pomoc w realizacji materiału, rodzinie, jak i pani Walerii Michalec. (Wspomnienia zostały spisane na kilka lat przed śmiercią bohaterki opowiadania).

Autor: Tadeusz Puchałka

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*