Ślonzokow spominanie: R. Rogoń. A jo mioł bumacha i dumnych boł jak paw…

fot. Tadeusz Puchałka / Na zdjęciu Reinhold Rogon
fot. Tadeusz Puchałka / Na zdjęciu Reinhold Rogon

Pilchowickie wspominki: Opowiada Reinhold Rogon mieszkaniec Pilchowic.

Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że swego rodzaju proverbium, ideą życiową na Górnym Śląsku, jest wielkie zrozumienie dla jakże gorzkiej, pełnej dramatów i ludzkich tragedii historii tego regionu i jego mieszkańców. W sposób właściwy odebrać, pełne gorzkich wspomnień historie mieszkańców podzielonego Śląska, gdzie tuż za miedzą historia pisała zupełnie inną prawdę, oto sztuka sama w sobie, której nie wszyscy potrafią sprostać..

Trzeba wielkiego uczucia dla tej ziemi, by móc w należyty sposób odebrać, a później przekazać w nieprzekłamany – tendencyjny sposób to wszystko co zostało nam opowiedziane. Podczas dyskusji i różnego rodzaju spotkań wspomnieniowych, często słyszy się słowa, nie ma w nas rdzennych mieszkańcach tej ziemi nienawiści, lecz trudno wyzbyć się wspomnień. Teraz kiedy w końcu wolno nam mówić, ludzie otwierają z wolna swoje umęczone serca, wylewają żal i jest jakby ździebko lżej. W tych i kolejnych wspomnieniach, będą z pewnością padały gorzkie słowa, są to jednak wspomnienia przeżytych czasów, gdzie okrucieństwo i bezprawie zdawać by się mogło rozpanoszyło się na dobre, a ludziom co najgorsze, po prostu przestało to przeszkadzać..

Trzeba podkreślić, iż mimo wielu cierpień które zafundowali nam towarzysze „wyzwoleńczej” Armii Czerwonej, a nieco później polskich najemników tychże rodzących się nowych porządków, ludzie zapomnieli o nienawiści, rany choć z trudem się goją, pozostawiają jednak jątrzący, ropiejący ślad pamięci – i chciałoby się powiedzieć, choć to brutalna prawda – niech tak zostanie, bo zapomnieć, to znaczy zlekceważyć tych, którym przyszło kiedyś cierpieć tylko za to, że godali, i rozumieli świat inaczej a tak naprawdę normalnie, po swojemu. Nie da się pewnie ubrać w ramy i zamknąć raz na zawsze rachunki krzywd, których przez lata doznaliśmy, niech zatem wolno będzie o nich mówić, pisać i stawiać pomniki jako trwałe namacalne dowody wyrządzonych krzywd naszej Małej Ojczyźnie.

Opowiadanie którego autorem jest pan Reinhold Rogon, jest fragmentem gorzkich wspomnień z lat dzieciństwa, które dziś opowiadane z pewną dozą humoru, wówczas jednak stanowiły szarą codzienność, przynoszącą dzień po dniu kolejne gorzkie doświadczenia. Opowiadanie to jest splotem wielu zdarzeń, wszystko jednak sprowadza się do jednego – strachu, cierpienia, niepewności jutra i nienawiści ówczesnej władzy do ludności niemieckojęzycznej, która zamieszkiwała na tym terenie. Wielokrotnie bywało, że godka śląska interpretowana była z jakimś niemieckim dialektem, i na początku to wystarczało by Ślonzoka na tej podstawie internować i wysłać na wschód. Gorzka to prawda jak gorzki ma smak cała historia Tragedii Górnośląskiej, lecz skoro mamy mówić o historii tej ziemi, trzeba nam mówić i pisać całą prawdę, bowiem piękna, dostojna pani zwana historią nie lubi kłamstwa. I nie należy tych słów traktować, jak utarte frazesy, a prawdę której przez długie lata kazano milczeć.

A jo dostał bumażka i bołech ważny jak grof;

To będzie krótkie opowiadanie wspomina pan Reinhold, bo wtedy byłem jeszcze bardzo mały, wiele faktów uciekło z mej pamięci z tym jednak co pozostało powinienem się podzielić – tak uważam dodaje.

Tak więc Rusy powoli oddawali władzę naszym urzędnikom, najaktywniejsi z nich odeszli na zachód bić dalej faszistow jak mawiali, ślady jednak ich pobytu jeszcze długo przypominały nam o ich „odwiedzinach”. Powoli zaczynała się rodzić ta nowa Polska, nikt jednak, nawet ci którzy przyszli rządzić nie mieli pojęcia jak ma wyglądać ten nowy porządek.

Pewnego dnia, musiało to być jakoś tuż po „wyzwoleniu”, pan Szymala mieszkaniec naszej wsi został wezwany do urzędu. Trza iść, godo, choć nikomu na te wezwania śpieszno nie było… – Jak pedzioł tak zrobił. Za biurkiem w urzędzie siedział udając ważniaka jakiś pismak gminny… Spojrzał na Szymalę spode łba i mówi; – Suchejcie no panie Szymala, jo mom dlo wos tako propozycjo, bydziecie chodzić po wsi i bydziecie dować pozor, coby nom niyjake chachary do końca naszy wsi niy rozkradli. Mioł bez mała mrugnońć znacząco na te słowa ślypiym, coby se Szymala domyśleli jakich to chacharów ów urzędnik mioł na myśli.

Jako jo mom chodzić po wsi po zmroku miał odpowidzieć Szymala, jak we wsi pełno Rusow. Po zachodzie se niy pokazuj boś zaro faszist, i abo czowieka na biołe niydźwiedzie wywiezom, abo kulka w łeb łod niyjakigo skośnoślypia idzie zarobić.

Dostaniecie „bardzo ważny dokumynt” odpowiada urzędnik po rusku bumażka se to mianuje. Te pismo wos łochroni i nic wom te nicponie niy zrobiom. Ja – zgodzioł sie po namyśle Szymala, ale jo som niy dom rady, trza mi kogo do pomocy poszukać dodaje przyszły strażnik nowego porządku. To sobie poszukajcie zaufanej osoby odpowiedział urzędnik.

Mom takigo czowieka odpowiado Szymala, to je mój syn, handlowo szkoła skończoł, gupi niy je, szprytny modziok, nadoł by se na tyn fach. Dobrze, odpowiedział urzędnik, wyrwał z chefta kartka dopisał na niej, że dodatkowo obowiązki strażnika porządku pełnić będzie Edmund, syn obywatela Szymale i nic złego mu se niy śmiy stać.

Szymala stał się zatem, właścicielem ważnego dokumentu i sam co wielokrotnie przyznawał, chodził po wsi dumny z tego powodu jak paw. (do czasu). Wszyske chopy kryły se po kontach, bo co kery mioł trocha zdrowia no to go do lagru a niydugo potym londowoł w jednyj z kopalń Donbasu, a jak „dobrze szło”, mog se z bliska przyjrzeć jak wyglondajom kazachstańskie stepy.

Roz tyż ida do dom, wspomina znajomy pana Reinholda, papiory trzimia w kapsie i ściskom w gości coby boły na podoryńdziu. Strachu niy mom, bo przeca mom bumażka. Mijom jedna droga, potym drugo, blisko mom do ulice Leboszowski, patrza a pod srogim drzewym siedzi Rus. Szynel dugi do kostek, stary boł, mog mieć z siedymdzisiont lot, przinajmni na tela wyglondoł. Przechodza kole niego, udowom, że niy widza, a łon do mie; Tawariszcz idi siuda. Przylajzuja do niego, co mi może taki stary dziod zrobić se myśla, a łon do mie – ty kuda idiosz? Jak kuda pyskuja Rusowi, bo przeca mom glejt co mie łobroni. Pokazuja mu te pismo coch go ściskoł w gości, a łon do mie; Wot maładiec, zebroł mi kartka zrobioł rilka bez pojszczodek nasypoł tabaki, swinoł i tela było z ty moi bumażki. A problym boł podstawowoy. Rus niy umioł czytać. I tak to dzięki analfabetyzmowi naszych wyzwolicieli skończyła se moja droga do dom a zaczła se tułaczka.

Rus kozoł mi stoć i czekać, w niydugim czasie zebrało se wele niego podobnych do mie ośmiu gupich borokow, bo jako to inaczy nazwać. Rus stanoł, szynel poprawioł i kozoł nom iść za nim. Dziod w potarganym szynelu i zaruściałom giwerom w rynce kludzioł ośmiu modych, zdrowych karlusow kaj łoczy poniesom, ale to nic, suchejcie co było dali. Bladego pojyńcio żodyn snos niy mioł kaj i poco idymy. Szli my polami bez Smolnica, Łostropa, pić se chciało, głod my mieli, i suchejcie co było tera.

Zebrali my Rusowi flinta, uszczelyli my dwa hazoki, zrobiyli my fojerka, zajonce my zjedli ze smakym. Rusa my poczynstowali, pysk łotarli, karabin Rusowi łoddali, i dali my se kludzić jak cielynta tymu starymu dziadowi. Do terazka niy poradza zrozumieć czamu my byli tacy gupcy. Jak gyńsi my szli za tym dziadym, a stykło go klupnońć, i ani by se Rusy niy kapli, bo łoni swoich niy rachowali. Sto w jedna abo w drugo wsio rawno.

Takim to sposobem, „Dieduszka Maroz”, zakludzioł nos do Pyskowic na banhof (dworzec kolejowy). Tam tyż podobnych do nos prziszłych zesłańców, boło już w pierony. Zaladowali nos do wagonow i w droga „a ni me ani ce ani kukuryku”, za jakiś czas łokozało se, że wywiyżli ich do Rusyje wspomina pan Reinhold. Jak to było możliwe, że oni mogli być tak naiwni, wręcz głupi na początku, chyba tylko te nasze pruskie wychowanie było temu winne dodaje, bo przecież wszystko miało swoje miejsce, polecenia wykonywało się ślepo i ze ślepym posłuszeństwem, więc może dlatego nikomu z nich wtedy do głowy nie wpadło, że można było całą tą sprawę zakończyć już na samym początku. Skutkowało to tym, że powrót z pracy do domu trwał wyjątkowo długo, bo dobrych kilka lat… I tak se myśla dodaje mój rozmówca, tak mie to mierzi, skond w nos ludziach tela niynawiści jednego do drugigo. Kogo se niy spytocie wszyjscy chodzom do kościoła, wszyjscy wierzom, a mordujymy se łod wieków na cołkim świecie. Myśla se nikej tak, że jakby niy ta niynawiść co w nos siedzi, to by niy było ani Tragedie Górnośląski ani Auschwitz. Niy poradzymy wyciongać wnioskow z historie dodaje pan Reinhold, Irak, Afganistan, cołko Północno Afryka we łogniu – ludzie, po co nom te wszyske tragedie? Boli mie to, ale jo na to lyku niy znojda.

Autor: Tadeusz Puchałka

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*