
Był marzec, pamiętnego 1982 roku, a ja zaraz po wczesnym zbudzeniu razem z innymi zostałem wyprowadzony na obozowy plac, gdzie stały przygotowane suki, funkcjonariusze więzienni oraz kilku przedstawicieli Służb Bezpieczeństwa. Całą naszą setkę spakowano partiami po 10-12 osób do pojazdów mających zasłonięte i okratowane okna. Choć pamięć zawodzi myślę, że ten konwój liczył od 8 do 10 furgonetek, a przed nim prowadziły samochody z konwojentami.
Nikt z internowanych nie wiedział, gdzie tak naprawdę się udajemy, a na nasze pytania o cel końcowy podróży zbywano nas głupimi uśmiechami skwitowanymi komentarzem „zobaczycie na miejscu”. W tym czasie każdy z nas bił się z myślami czy przypadkiem nie jedziemy na Wschód tak jak było to w przypadku wielu zatrzymanych żołnierzy AK zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Naszą długą podróż przewidywał przygotowany dla nas jeszcze przed wyjazdem prowiant, jednak nikt się nie spodziewał, że owa „Syberia” będzie leżała około 8 godzin od Zabrza. Z całej tej przeprawy pamiętam tylko krótki postój na załatwienie potrzeb, który wymusili internowani bijąc w drzwi. Zatrzymaliśmy się więc w lesie, gdzie kazano nam się załatwiać na opony samochodów. Każdy z nas był dokładnie obserwowany, a broń maszynowa była zwrócona w naszą stronę. Zdecydowanie nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że była to broń naładowana, dlatego każdego z nas ogarnął strach, który jednemu kazał powiedzieć, że pod lufami karabinów nie będzie się załatwiał. W tej sytuacji pozwolono nam odejść o kilka metrów dalej wędrując w głąb lasu, a później wszyscy razem kontynuowaliśmy dalszą podróż. Po przejechaniu ostatnich 3 godzin wjechaliśmy do Zakładu Karnego znajdującego się w mieście, które nikomu nie było znane. Tam zostaliśmy umieszczeni w sali, gdzie przy stołach czekały przygotowane talerze, widelce, łyżki oraz noże. Po chwili podano nam obiad, by po zjedzeniu udać się w ostatni etap naszej drogi.
Na miejsce dotarliśmy około wieczora bądź późnego popołudnia, gdyż marzec odznacza się wciąż krótkimi dniami. Był to Zakład Karny w Uhercach, gdzie znajdowały się 3 pawilony ustawione w kształt litery „L”. Dwa z owych budynków były przeznaczone dla internowanych i skierowane naprzeciwko siebie, dlatego też często krzyczeliśmy do siebie lub wysyłaliśmy odpowiednie znaki czy sygnały. Zaś ostatni z pawilonów był przeznaczony dla więźniów, którzy zajmowali się przynoszeniem posiłków, pracami w bibliotece, obsługą łaźni czy pracami kuchennymi. Pamiętam, że odnosili się do nas bardzo przyjaźnie i służyli pomocą kiedy trzeba. Wymieniali się z nami za różnego rodzaju rzeczy na herbatę czy papierosy, a także dorabiali dodatkowe klucze do krat na wypadek zagrożenia.
Nasze zakwaterowanie odbyło się w sposób szybki i sprawny. Kolejny raz odebrano nam rzeczy, po to by schować je w depozycie oraz przyjęto pieniądze, które wpłacono na indywidualne konto, a następnie na tej podstawie wystawiono wypiski do kantyny. Jeśli chodzi o odwiedziny, w tym zakładzie dopuszczalne były dwie wizyty miesięcznie, a także możliwa bywa wysyłka dwóch paczek również na jeden miesiąc. Pozwalano nam także pisać listy, które jednak później ulegały ocenzurowaniu. W tym czasie funkcjonariusze SB wciąż działali, a niektórych nadal przesłuchiwano. Jednak ja już takiej przyjemności nie doświadczyłem.
Przed wyjazdem do Uherc odwiedzili mnie rodzice, którzy podczas odwiedzin niestety podzielili się informacjami, że koleguje się i współpracuje z ludźmi z Konfederacji Polski Niepodległej. To właśnie te kontakty i podejmowane akcje miały być przeszkodą w zwolnieniu mnie w marcu 1982 roku jeszcze przed wyjazdem do Zakładu Karnego w Uhercach. Sam miałem wrażenie, że wtedy, w tym czasie, ktoś w mojej sprawie aktywnie interweniował, jednak na nic zdały się jego starania. Nie jestem pewien czy był to ktoś ze Stowarzyszenia PAX z Katowic czy być może mój brat – Jacek, który jako zastępca kierownika na Okęciu miał dostęp do biskupów udających w różnego rodzaju podróże. Niestety nigdy nie dowiedziałem się kto podejmował się takiej próby, a dokumenty, którymi dysponuje IPN nie zawierają takiej informacji. Jedynym moim przeświadczeniem było to, że któryś z internowanych musiał współpracować ze Służbami Bezpieczeństwa, gdyż byli wyjątkowo zorientowani w kontaktach, które posiadałem.
Warunki mieszkaniowe i aprowizacyjne, które panowały w Uhercach były zdecydowanie lepsze niż te, które zastały nas w Zabrzu. Cele były 3-osobowe, a przestrzeń nad budynkami była wolna od linii energetycznych. Dodatkowo cele były wyposażone w ubikacje i umywalki, a jedzenie zdawało się być o wiele smaczniejsze. Co prawda, prawie w ogóle z niego nie korzystaliśmy, gdyż dzięki hojności naszych rodzin, a także pomocy Czerwonego Krzyża mieliśmy go pod dostatkiem.
Ogromnym plusem Uherc było czyste powietrze i malownicze pejzaże z oddalonym Kościółkiem rozciągające się za oknami. Księża pochodzący z tego Kościoła z chęcią odprawiali dla nas msze, a także nas wyspowiadali przez co wszyscy byliśmy w o wiele lepszej kondycji psychicznej, jak i fizycznej. Ponadto na terenie zakładu w dalszym ciągu można było uczestniczyć w zajęciach z języka angielskiego, słuchać wykładów na temat historii czy korzystać z obecności wielu pracowników naukowych, specjalistów z różnych branż, a także pasjonatów.
Po przyjeździe do Uherc władze więzienne chciały wprowadzić zaostrzony rygor, jeśli chodzi o spacery, a także dyscyplinę na pawilonach, więc w pierwszym okresie cele były zamykane na tyle często, aby w żaden sposób nie można było się ze sobą kontaktować. Punktem niezgody były spacery, które odbywały się w klatkach ciągnących się wzdłuż budynku liczących około piętnastu metrów szerokości. Jednak obok spacerniaka znajdowało się boisko do siatkówki, gdzie raz udaliśmy się z kolegami zaraz po wyjściu z budynku. Zamiast spacerowania wokół placu wybraliśmy drogę wokół boiska, co spowodowało ogromne niezadowolenie strażników, którzy natychmiast zaczęli krzyczeć jednocześnie zdejmując karabiny. Nikt z nas nie robił żadnych gwałtownych ruchów, ani nie starał się uciekać tylko miarowym krokiem zdecydowaliśmy się w dalszym ciągu chodzić dookoła boiska, a następnie ku uldze strażników bez przymusu wróciliśmy do budynku. Po całym zajściu całą sytuację odnotowano w naszych kartotekach, a od kwietnia zezwolono wszystkim spacerowania na terenach w okolicach boiska sięgających aż do płotu. Stąd też podczas wizyty naszego kolegi Eugeniusza Gartnara zostało zrobionych kilkanaście zdjęć studentów NZS z Uniwersytetu Śląskiego, Politechniki Śląskiej i Akademii Ekonomicznej. Poza Eugeniuszem Gartnarem odwiedzało nas sporo koleżanek i kolegów przyjeżdżających pociągiem do Załęża, a później przesiadających się na autobus bądź na taryfę do Uherc. Zarówno taksówkarze, jak i osoby posiadające samochód nigdy nie pobierały od osób odwiedzających internowanych żadnych opłat, co było pięknym przejawem solidarności razem z więzionymi.
Wraz z czerwcowymi Mistrzostwami Świata w piłce nożnej w Hiszpanii, gdzie Polacy ostatecznie zajęli 3 miejsce, na jednym z pawilonów doszło do buntu, którego powodem było nie zwolnienie poważnie chorego więźnia. Nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć co było powodem tej choroby, ale skrawki pamięci zdają się wskazywać na klaustrofobię. Skutkiem braku wypuszczenia naszego kolegi było opanowanie budynku wraz z paleniem sienników i biciem w aluminiowe talerze. Nasz pawilon zaraz po otrzymaniu informacji o buncie także dołączył się do protestujących w postaci strajku głodowego. Władze więzienne próbowały załagodzić konflikt i nawoływały do zaprzestania tej akcji, ale nikt z nas nie chciał tego zrobić do momentu wypuszczenia naszego kolegi na wolność. Skutkiem naszego oporu było wezwanie specjalnych jednostek więziennictwa bądź ZOMO, które widzieliśmy z okien. Zanim opancerzone wozy dojechały do naszego zakładu zorganizowaliśmy kilka zebrań w mniejszych grupach i zaczęliśmy śpiewać patriotyczne pieśni w akompaniamencie dźwięku z aluminiowych talerzy.
Kiedy ZOMO-wcy dojechali już w nasze skromne progi prowokowali nas do dalszych śpiewów i aluminiowego hałasu, jednak żaden z nas nie dał się porwać ich szeptom. Wszyscy zdawali sobie sprawę z możliwości pobicia, a nawet śmierci, do której bez mrugnięcia okiem mogliby się dopuścić. Przecież już 13 grudnia 1981 roku każdy z nas doświadczył ich ogromnej brutalności, która dodatkowo wzmacniana była środkami odurzającymi. Zatem każdy z nas udał się grzecznie do celi, a ja po powrocie oddałem się cichej modlitwie.
Do dzisiaj nie wiem jak po całej akcji przebiegała sytuacja na drugim pawilonie, jednak u nas ZOMO-wcy zaraz po zakończeniu buntu zaglądali do każdej celi, a następnie po wyproszeniu wszystkich dokonywali rewizji tzw. kipisz. Wyglądało to tak, że wyrzucali wszystko na środek, sprawdzali rzeczy osobiste, a nawet kazali nam ściągać buty. Na sam koniec, zarówno z pierwszego, jak i drugiego pawilonu, wyczytano kilka osób, które musiały odebrać swój depozyt, a następnie zostały wywiezione do zakładu w Łukowie, gdzie warunki były wręcz tragiczne. Z kolei mnie i kilku moich kolegów przeniesiono do drugiego pawilonu, gdzie przydzielono nam pojedyncze cele.
Wskutek pacyfikacji zaostrzono rygor we wszystkich aspektach panujących w zakładzie – odwiedziny, korespondencja, paczki i inne szykany. I tak ze względu na to, że nieco wcześniej odwiedzili nas koledzy i koleżanki z Akademii Ekonomicznej w Katowicach, a ja spotkałem się z dziewczyną, która podała się za moją narzeczoną, moim rodzicom zaraz po przyjeździe nie zezwolono na widzenie ze mną tłumacząc, że wykorzystałem już dwie dopuszczalne wizyty.
Pamiętam, że na terenie zakładu mogliśmy korzystać z opieki medycznej, którą sprawował felczer i był też dentysta. Z kolei jeśli ktoś miał poważne schorzenia to zawożono go samochodem Służby Więziennej do przychodni bądź szpitala, gdzie robiono specjalistyczne badania, a następnie przywożono z powrotem. Co ciekawe, przeglądając dokumenty w Sądzie w Katowicach natknąłem się na listę internowanych w Uhercach, która liczyła około 180 osób, a także zawierała dokładną informację o tym, kiedy dana osoba została zwolniona. Przy jednym z tych nazwisk była zawarta informacja, że jedna osoba uciekła podczas badań ze szpitala, a moi koledzy, którzy mieli okazję być na takich zewnętrznych badaniach mówili, że zarówno lekarze, jak i cały personel medyczny był zawsze bardzo przyjaźnie nastawiony do internowanych, a nawet przemycał listy czy dawał paczki żywnościowe wraz z pieniędzmi.
Z zabawnych historii w Zakładzie Karnym Uherce pamiętam fakt pędzenia wina czy bimbru, dzięki drożdżom, które przemycono właśnie po wizycie w jednym ze szpitali. Takie czynności wykonywała jedna z cel, gdzie pewnego razu z wiadra na wodę wydzielał się specyficzny zapach fermentacji, przez co służba więzienna zaczęła dokonywać kipisz. Nasi koledzy, aby 3-5 dniowy zacier się nie zmarnował zdecydowali się podać wszystkim wszystko do konsumpcji. Ten przywilej spotkał i mnie, przez co po wypiciu jednej szklanki tego ekstraktu musiałem odcierpieć jeden dzień. Jednak pędzenie bimbru nie było jedynym przejawem kreatywności internowanych, gdyż do tego zaliczał się także własnoręczny wyrób znaczków, kopert, pieczątek, koszulek czy redagowanie pisma.
Z całej tej historii mogę śmiało wywnioskować, że nigdy w swoim życiu nie miałem możliwości spotkania tylu wspaniałych ludzi pochodzących z różnych kręgów oddanych Ojczyźnie, a także Bogu. Niestety znaczna część tych ludzi wyjechała za granicę, co było zdecydowanie niepowetowaną stratą dla Polski, gdyż mogli do dziś dokonywać cudów przemiany naszej Ojczyzny. Mój pobyt w Uhercach zakończył się 25 lipca 1982 roku, a więc dokładnie w dniu moich urodzin. Zaraz po uzyskaniu wolności jeden z funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa chciał, abym przyszedł do biura, jednak nie przystałem na tę propozycję i zakomunikowałem, że nie zamierzam już nigdy więcej z nimi dyskutować, co potwierdzają dokumenty IPN-u. Nigdy nie podpisywałem żadnej lojalki, a moja działalność w NZS Akademii Ekonomicznej w Katowicach była całkowicie legalna i służyła dobru środowiska akademickiego, jak i Ojczyzny. Gdyby przyszło mi jeszcze raz wrócić do tego czasu to z pewnością na nowo dokonałby tego wszystkiego ponownie. Nigdy nie żałowałem tamtych dni i dziękuję wszystkim, którzy w tym czasie z całych sił starali się mi pomóc, a więc mamie, tacie, bratu, koleżankom, kolegom, a także wszystkim ludziom dobrej woli.
I to już koniec moich wspomnień i wiem, że musiałem dać świadectwo o tych czasach bo z biegiem lat coraz więcej szczegółów umyka. Do artykułu też załączam kilkanaście zdjęć zrobionych przez funkcjonariuszy SB podczas pacyfikacji protestu internowanych w VI 1982 roku będącego w archiwum Mieczysława Różyckiego jak i skany zdjęcia z rocznicowego spotkania internowanych przed bramą w Uhercach jak i koperty ze stemplami okolicznościowymi oraz makatkę.
Autor: Tomasz Polewko
Choć przedstawione wspomnienia z uwagi na nieubłagany upływ czasu są dość ogólne – odnalazłem w nich kilka nieznanych mi do tej pory epizodów. W tekście wspomniano o wykonanych przez Pana Eugeniusza Gartnara zdjęciach studentów internowanych w Ośrodku Odosobnienia w Uhercach. Opracowuję monografię tego ośrodka i zbieram wszelkie infomacje dotyczące jego funkcjonowania. Byłbym wdzięczny za informację, jak mogę dotrzeć do wymienionych wyżej fotografii. Panu Tomaszowi gratuluję za opublikowanie wspomnień.