Przyszowice styczeń 1945 rok, był to czas mówi pan Hubert kiedy na tym terenie dochodziło do ostrych starć pomiędzy wycofującymi się oddziałami niemieckimi a wojskami Armii Czerwonej. Opowiem dziś o pewnym zdarzeniu, które miało tu miejsce a byłem tego naocznym świadkiem.
Zima była tego roku sroga, śniegu napadało moc. Siarczysty mróz dawał mi się mocno we znaki. Wracałem do domu, idąc tak nasłuchiwałem zgrzytu zmarzniętego śniegu pod stopami, rozmyślałem, jak to wszystko jeszcze długo potrwa. Od dawna dało się odczuć, że coś dobiega końca, nikt z nas nie wiedział jednak co czeka nas tu, na tym terenie po wycofaniu się Niemców. – Nie ukrywam, wyczuwało się rosnący z każdym dniem niepokój – co z nami będzie? Jak potoczą się nasze losy? Byłem dzieciakiem, dorastającym smarkaczem, a jednak bardzo się tym wszystkim na swój sposób przejmowałem…
Nagle przerwałem rozmyślania, moją uwagę przykuł narastający odgłos ciężko pracującego silnika, znałem ten głos. Od strony Przyszowic w kierunku miejscowości Gierałtowice poruszał się niemiecki ”Tygrys”. Jechał wolno cały czas z jednakową prędkością. Ukryty za budynkami byłem niewidoczny dla załogi czołgu, sam miałem dobre pole do obserwacji, droga ta jeszcze dziś jest terenem całkowicie otwartym na odległości około jednego kilometra. Stojąc tak i obserwując całą sytuację, zauważyłem, że z miejscowości Gierałtowice w stronę Przyszowic sunie czołg rosyjski był to T-34.
Obydwa stalowe potwory, jednakowo przerażające, poruszały się tą samą drogą niejako idąc sobie na spotkanie. Dowódca czołgu rosyjskiego w pewnym momencie nakazał wykonanie zwrotu. Czołg zjechał z drogi, i ukrył się za jednym z domów, musiał jednak wiedzieć o tym, że został zauważony przez Niemców, widziałem jak koryguje wysokość lufy i przygotowuje się do oddania strzału. Niemiecki potwór nieomal w tym samym czasie robi to samo, nie zmieniając ani kierunku jazdy a ni nie zmieniając prędkości. Domyślałem się o co tu chodzi, byłem przerażony. Byłem pewien, że już za chwilę będę świadkiem czegoś strasznego.
Wszystko to wyglądało na przygotowania do pojedynku, w którym nie mogło być zwycięzcy. To był przykład tego, jak daleko może się posunąć ludzka nienawiść dodaje pan Hubert – do czego zdolna jest wojna. Patrzyłem na to wszystko i byłem po prostu wściekły, zły na cały świat. W tym czasie obydwa czołgi znalazły się na linii strzału, niemiecki czołg obraca wieżyczkę w kierunku T-34, patrzą sobie nieomalże w oczy, pada salwa prawie jednocześnie z obydwu czołgowych armat. Pamiętam tylko, że kiedy się ocknąłem, miałem ściśnięte w kułak dłonie i wydaje mi się, że płakałem. Byłem wściekły na cały ten okrutny świat a nie wiedziałem jeszcze jakie okropności w niedługim czasie przyjdzie mi oglądać. O tym wszystkim czego byłem świadkiem mógłbym opowiedzieć mówi pan Hubert, tylko czy ktoś zechce dziś tego wszystkiego słuchać?… Opowiadając te wszystkie straszne historie, wylewam z siebie jakiś potworny żal, który jest we mnie gdzieś tam głęboko i jest mi wtedy jakby lżej, choć pewnie to tylko pozory bo krzywdy ludzkiej nie da się wymazać tak samo jak nie powinno się zapomnieć, i nie o zemstę tu chodzi, nie nam bowiem sądzić tak straszne ludzkie występki, lecz właśnie pamięć jest tu moim zdaniem najważniejsza – dodaje mój rozmówca..
Kończąc moje wspomnienia z „pojedynku na drodze”, powinienem wspomnieć o ilości zniszczonych czołgów i wielu innych pojazdów wojskowych które zalegały pola wokół mojej miejscowości… Tylko tu na terenie samych Przyszowic, doliczyłem się 52 czołgów T-34 i 15 niemieckich wozów bojowych i wozów pancernych były to i czołgi i tak zwane panzerkampfwagen, opancerzone wozy piechoty, już sama liczba wraków czołgowych świadczyć może o tym, że nie było tu spokojnie a Niemcy do samego końca przysyłali nowy sprzęt, posiadam, mówi pan Hubert nawet pamiątkę z tego okresu.
Na krótko przed zakończeniem tego piekła, znalazł się u nas nowiutki jak spod igły Tygrys, pamiętam miał na tablicy znamionowej datę produkcji 1945 rok, prawdopodobnie nie oddał nawet jednego strzału, ludzie mówili, że załoga nie potrafiła odpalić silnika, były silne mrozy, więc może dlatego… Co stało się z załogą nie wiem, czołg pozostał i oczywiście byłem jednym z pierwszych, którzy musieli sprawdzić co jest w środku. Jestem pewien, że maszyna nie przeszła żadnego szlaku bojowego, bowiem we wnętrzu czuć było zapach świeżej farby, wyglądał jakby dopiero co zjechał z wagonu. Zabrałem sobie na pamiątkę kilofek i klucz nastawny, przyznać trzeba, że są wykonane naprawdę z bardzo dobrego materiału. To koniec opowieści o pojedynku w którym jedynym zwycięzcą została śmierć. To Wojna, przyrodnia siostra Śmierci, gotuje nam ten los, co zatem zrobić by tego uniknąć? Po prostu nie zapraszać jej do siebie…
Wydaje się, że to krótkie opowiadanie ma właśnie dziś szczególne znaczenie.
Autor: Tadeusz Puchałka
Dodaj komentarz