Wspomnienia Stanu Wojennego z 13 grudnia 1981 – Część 2: Uwięzienie

fot. Tomasz Polewko / Grafiti młodzieży na murach więzienia w Zabrzu-Zaborze namalowane przez młodzież
fot. Tomasz Polewko / Grafiti młodzieży na murach więzienia w Zabrzu-Zaborze namalowane przez młodzież

Wspomnienie Stanu Wojennego – Część 2 – Uwięzienie – 1. Komenda Wojewódzka Milicji w Katowicach ul. Lompy / Pentagon 2. Więzienie- Areszt Śledczy / obóz Internowanych/ w Zabrzu – Zaborzu.

Tuż po 36 rocznicy obchodów Stanu Wojennego, w której uczestniczyłem w Zabrzu-Zaborzu zaczynam pisać kolejną część. Jak co roku uroczystość została poprzedzona Mszą Świętą zaplanowaną na godzinę 12.00. Mszę koncelebrował biskup, infułat i czterech księży, a kazanie wygłosił Kapelan Stowarzyszenia Represjonowanych w czasie Stanu Wojennego – Ks. Stanisław Puchała. Po zakończeniu uroczystej Mszy Świętej nastąpiło składanie kwiatów pod krzyżem upamiętniającym internowanych w stanie wojennym. To właśnie te wieńce składane przez władze miejskie, przedstawicieli Kopalni, organizacji, stowarzyszeń oraz młodzieży dały znać o tym, że ani tamte czasy, ani tamci ludzie, już nigdy nie dadzą o sobie zapomnieć wzbudzając w pamięci atmosferę tamtych czasów.

fot. Tomasz Polewko / Tablica pamiątkowa poświęcona Internowanym w Zabrzu-Zaborzu przy Kościele Św. Jadwigi Wolności 504
fot. Tomasz Polewko / Tablica pamiątkowa poświęcona Internowanym w Zabrzu-Zaborzu przy Kościele Św. Jadwigi Wolności 504

Dzień przed Wigilią 1981 roku odczytano mi decyzje o internowaniu. Byłem wtedy w pokoju funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i spędziłem tam ładnych parę godzin. Po tak długim oczekiwaniu kazano mi usiąść na korytarzu i czekać na przyjście funkcjonariuszy, którzy mieli mnie odprowadzić do aresztu śledczego. Zauważyłem wtedy, że obok mnie siedzi pewna kobieta, która była prawdopodobnie blondynką. Zaniepokojony całą sytuacją powiedziałem jej, że zostałem zatrzymany oraz prosiłem, aby o tym fakcie powiadomiła moich rodziców podając jej swój adres. Krótko po naszej rozmowie pojawił się funkcjonariusz SB, bądź Milicji, który zabrał mnie do windy, i tak w obrębie dziesięciopiętrowego budynku zjechaliśmy windą w dół na parter, a następnie zeszliśmy jakieś dwa piętra niżej, po to aby dojść do podziemia.

Tam wprowadzono mnie do Izby Przyjęć aresztowanych i zatrzymanych, gdzie czekało na mnie chyba z czterech byczków ubranych w moro i koszulki. Zaraz po wejściu zaczęli mnie prowokować zwracając się do mnie słowami: „No co student władza ludowa Ci się nie podoba k…wa? A Państwo daje pieniądze, gdy wam tylko głupoty w głowie”. Jednak na tym zdaniu nie poprzestano rzucać splotu obraźliwych słów w moją stronę, a towarzysząca im przy tym agresja spowodowała, że wyglądali tak jakby byli pod działaniem alkoholu lub innych środków odurzających. W tym czasie nie miałem żadnych wątpliwości, że jakikolwiek opór z mojej strony skończy się pobiciem, dlatego wedle ich rozkazu rozebrałem się do naga wyjmując wszystkie rzeczy ze spodni i kieszeni płaszcza. Były tam chyba klucze, jakieś inne drobiazgi oraz podarte kartki z oświadczeniem, których niestety zapomniałem wyciągnąć z kieszeni.

Gdy zauważyli brakujące kawałki papieru powiedzieli: „Co k…rwa nie rozumiesz?”, a następnie kopnęli mnie w tyłek. Chwilę później odebrano mi jeszcze okulary i łańcuszek z wizerunkiem Matki Boskiej. W pierwszej chwili nie chciałem się z nim rozstawać, gdyż zawsze dawał mi sakramentalne poczucie bezpieczeństwa, ale wewnętrzny głos wręcz kazał mi to zrobić przestrzegając przed ryzykiem prowokacji do pobicia mnie, więc bez większego oporu oddałem im łańcuszek. Następnie owi funkcjonariusze kazali mi się ubrać i w tym czasie zabrali się za otwieranie torby, którą miałem przy sobie. Nie było tam niczego poza praktycznymi rzeczami w postaci pasty do zębów, szczoteczki czy mydła. Zabrałem to wszystko ze sobą, gdyż wychodząc w przeddzień Wigilii na przesłuchanie miałem świadomość, że raczej prędko stamtąd nie wrócę.

Jednak w mojej torbie znalazła się też Biblia i kilka innych książek religijnych. Funkcjonariusze przeglądając mój skromny ekwipunek patrzyli na Biblię z pogardą rzucając między sobą słowami: „Patrzcie. Mamy tu księdza!” przeplatając swoje wypowiedzi przekleństwami. Wszystkie moje rzeczy, a więc między innymi okulary, łańcuszek, klucze i pieniądze zostały przez nich zatrzymane, a ja musiałem podpisać protokół ich oddania.

Następnie odprowadzono mnie do celi, gdzie znajdował się kwadratowy stół przytwierdzony do podłogi na stałe. Ponieważ nie było tam łóżka zaraz po zamknięciu stalowych drzwi z judaszem ukląkłem na zimnej podłodze modląc się za moją rodzinę i Ojczyznę. W tym czasie paraliżował mnie strach kłębiący w mojej głowie myśli co będzie jutro, w dzień Wigilii, jak ja ten dzień spędzę bez rodziców i co będzie ze mną dalej. Jednak krótko po tym postarałem się uciszyć myśli, gdyż przypomniałem sobie treść pewnej broszury wydawnictwa „Nowa”. Pisano w niej o zachowaniu w przypadku aresztowania i doradzano, aby przestać nadmiernie myśleć zastępując to porządnym snem, „bo co się stało to się nieodstanie”. Zgodnie z tymi słowami położyłem się bokiem na betonowej posadce zwracając się tyłem do stalowych drzwi. Leżąc słyszałem jak przyjmowano kolejnych aresztowanych, którym czasami towarzyszyły krzyki i trzask zamykanych drzwi, przez co pomyślałem, że muszę być osadzony gdzieś blisko izby przyjęć. Chwilę później usłyszałem kolejny dźwięk otwierania drzwi do celi znajdującej się tuż za moją, w której jak się później okazało, umieszczono pracownika naukowego z Akademii Ekonomicznej – Pana Barczyka, który po tych ciężkich dniach wyemigrował do Szwecji.

fot. Tomasz Polewko / Kościół Św. Jadwigi w Zabrzu-Zaborzu ul. Wolności 504 gdzie odbywają się corocznie Msze Święte w intencji ofiar Stanu Wojennego i Internowanych
fot. Tomasz Polewko / Kościół Św. Jadwigi w Zabrzu-Zaborzu ul. Wolności 504 gdzie odbywają się corocznie Msze Święte w intencji ofiar Stanu Wojennego i Internowanych

Po jednej albo dwóch godzinach bezczynnego leżenia ktoś podszedł pod celę, odsłonił judasza i zaczął kilka razy pukać do drzwi. Co prawda słyszałem to pukanie odwrócony tyłem do wejścia, ale pomyślałem sobie, że nie obchodzi mnie to po co znowu do mnie przyszli. I tak dobijający się strażnik stał jeszcze przez jakiś czas przy drzwiach, a następnie odszedł by zaalarmować swoim kolegom w izbie przyjęć, że ten z pod celi (tutaj podał numer, którego nie pamiętam) nie reaguje i natychmiast trzeba z tym coś zrobić.

Nagle po kilkunastu minutach od jego komunikatu usłyszałem szybkie kroki kilku ludzi dobiegających do mych drzwi. Z łoskotem otwarł się prostokątny kawał stali, a ja leżąc na podłodze zauważyłem kątem oka czubek buta, który niebezpiecznie zmierzał w moją stronę. Nie wiem jak to zrobiłem, ale pod wpływem anielskiej pomocy z pozycji leżącej w okamgnieniu przeszedłem do pozycji stojącej, jednocześnie unikając porządnego kopniaka. Czterech byków rozgrzanych i, widać ponownie, czymś pobudzonych okrążyli mnie rzucając w moją stronę obelżywymi słowami. Następnie wymownie zapytali: „Co k…rwa, nie wiesz, że jak ktoś puka to masz pokazać twarz?”. A ja stojąc sparaliżowany modliłem się w duchu i zastanawiałem się ile jeszcze będę musiał przejść. Niespodziewanie, nie wiem skąd, poczułem przypływ odwagi i zwróciłem się do nich słowami: „Panowie, nikt mnie nie zapoznał z regulaminem więziennym”, a oni wobec mojego pozornego spokoju przestępowali z nogi na nogę jak skarcone dzieci myśląc, co w takiej sytuacji robić. W takiej bezczynności trwali jeszcze przez chwilę, a następnie odparli, że obchód odbędzie się za godzinę i każdy zatrzymany w tym czasie jest zmuszony by wstać i pokazać swoją twarz. A co jeśli któryś z zatrzymanych nie wywiązałby się z tych wymogów? Wedle regulaminu funkcjonariusze musieliby reagować, gdyż taki brak odpowiedzi mógłby oznaczać, że ktoś z więzionych spróbował odebrać sobie życie. Interwencja funkcjonariuszy zazwyczaj przybierała formę dotkliwego pobicia, czego doświadczyło kilku moich kolegów jak Tadeusz Buranowski czy Andrzej Rozpłochowski.

Po tym zdarzeniu miałem spokój gdzieś do godziny 21, kiedy przyszedł po mnie strażnik i bez słowa kazał mi opuścić celę i udać się za nim. Krocząc za nim na oślep byłem przekonany, że biorą mnie na przesłuchanie, a brak okularów ma im tylko ułatwić w oślepianiu mnie jaskrawym światłem. Takie myśli kłębiły mi się w głowie podczas tej kilkuminutowej wędrówki, jednak przy jej końcu okazało się, że stoimy przy drzwiach prowadzących prawdopodobnie do jakiejś odmiennej, niż mojej, celi.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za moimi plecami ujrzałem kilkanaście par innych oczu będących w tak samo beznadziejnej sytuacji co ja. Po serdecznym powitaniu i krótkich rozmowach okazało się, że znajduję się w czterech ścianach razem z działaczami Solidarności z Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, których internowano 13.12.1981 roku. Drodzy koledzy przed przesiadywaniem w Komendzie Wojewódzkiej Milicji w Katowicach byli przetrzymywani w więzieniu Zabrzu-Zaborzu, gdzie zorganizowali protest, który został stłumiony. Pamiętam, że jeden z nich – Ryszard Kuszłeyko był pracownikiem Politechniki Śląskiej w Gliwicach i działaczem NSZZ Solidarność, bodajże z Huty Katowice.

fot. TOmasz Polewko / Grafiti młodzieży na murach więzienia w Zabrzu-Zaborze namalowane przez młodzież
fot. Tomasz Polewko / Grafiti młodzieży na murach więzienia w Zabrzu-Zaborze namalowane przez młodzież

Oderwani ponad tydzień od świata z niepokojem wypytywali mnie kto jeszcze strajkuje i jak wygląda sytuacja w mieście głównie pod względem Kopalni Wujek i innych kopalni, a także Wybrzeża. Opowiedziałem im wszystko, co wiedziałem łącznie z ofiarami w Wujku, wielkiej mobilizacji wojska i milicji, o ciągłych modlitwach w Kościołach i gniewie ludzi spowodowanych wprowadzeniem Stanu Wojennego, ale też o wielkim przygnębieniu i rezygnacji panującej w społeczeństwie. W tamtym czasie strach o bliskich i niepewność czy Rosjanie wejdą, czyniła ówczesną sytuację bardzo napiętą i nie do wytrzymania, dlatego też po sporej dawce negatywnych wiadomości wszyscy oddaliśmy się głębokim snom pełnych nadziei na lepsze jutro. Choć sen na tzw. „trumnie” czy na podłodze nie należał do najwygodniejszych był najlepszym jak do tej pory, gdyż nie byłem sam, a wśród swoich.

W wigilijny poranek zostaliśmy obudzeni przez strażnika, który kazał nam udać się do Izby Przyjęć, aby odebrać swój depozyt. Następnie w kolumnie kilkunastu osób wyprowadzono nas z aresztu i wsadzono do tzw. „suk”, a więc pojazdów przystosowanych do przewozu uwięzionych i aresztowanych. W takim wozie przypominającym zamknięte pomieszczenie pozbawione okien mieściło się około 16-18 osób. I tak ukryci w czterech, blaszanych ścianach wyjeżdżając z komendy przy ulicy Lompy w Katowicach nie zostaliśmy zauważeni przez nikogo na ulicy.

Wyruszając w nieznanym kierunku miałem wrażenie, że nasza niewiedza i towarzyszący jej strach sprawia wszystkim funkcjonariuszom niesamowitą radość. Nie daliśmy jednak za wygraną i podczas jazdy przez miasto, w okolicach kina „Zorza”, zaczęliśmy bić w ściany samochodu wykrzykując „Solidarność!”, aby każdy z przechodzących wiedział, że traktuje się nas jak najgorszych przestępców. Po fali okrzyków i bębniących uderzeń spowodowanych samochód Star zaczął się niebezpiecznie chwiać. Funkcjonariusze oraz SB-cy zaczęli krzyczeli, że możemy sami z własnej winy zginąć albo zostać ranni.

Nasza podróż trwała około godziny i zakończyła się przeniesieniem do Zakładu Karnego (Aresztu Śledczego) w Zabrzu-Zaborzu, podczas gdy do opinii publicznej wypuszczono informację, że wszyscy internowani zostali umieszczeni w obozach odosobnienia, gdzie towarzyszą bardzo dobre warunki. Po opuszczeniu samochodu Stara wyszliśmy na plac otoczony przez strażników więziennych w mundurach i psami owczarkami u boku. W tym momencie przypomniałem sobie obrazy z filmów wojennych, gdzie esesmani wraz z psami stali i popędzali więźniów obozu koncentracyjnego. Panująca zima, mróz i wygląd obecnych tam ludzi w hełmach czyniła najgorszy koszmar jaki mogłem sobie wyobrazić. Właśnie wtedy nie mieliśmy żadnych złudzeń, że owe koszmarne postacie z zaciętym obłędem w oczach życzą nam na Święta wszystkiego, co najgorsze.

Następnie kilkunastu z nas zostało przyprowadzonych do pewnego pawilonu więziennego, gdzie znajdowały się tak zwane miejsca odosobnienia przeznaczone dla osób, które naruszyły regulamin lub prawo. Znajdowała się tam ubikacja i otwarte okna, a ponieważ w tym czasie na dworze było –20° nie były to lekko mówiąc komfortowe warunki. Po krótkim czasie zabierano stamtąd pojedyncze osoby po to, aby ponownie zdeponować część rzeczy. Jednak tym razem nasze pieniądze zostały wpłacone na indywidualne konta, z których zrobiono wypiski, czyli tak zwane talony do zakupu w sklepie więziennym dzięki czemu, po raz pierwszy od momentu zatrzymania, mogłem coś zjeść.

W Zakładzie Karnym w Zabrzu-Zaborzu znajdowały się chyba z trzy pawilony: dwa przeznaczone dla aresztowanych i internowanych oraz jeden administracyjny z łaźnią w środku. Nad nimi poprowadzone zostały linie wysokiego napięcia, co powodowało, że osoby chore na serce skarżyły się na bóle w klatce piersiowej przez co naszym najczęstszym gościem były karetki ze szpitala w Zabrzu-Zaborzu.

Pamiętam, że wraz z grupą 16 osób zostałem zaprowadzony do drugiego pawilonu, gdzie byli już internowani inni studenci strajkujący na terenie Huty Baildon. Nasza sala mieściła się na końcu pawilonu i do dziś odczuwam panujący w niej okropny mróz. Poza dwupiętrowymi łóżkami wraz z pościelą oraz szafkami na rzeczy sala była kompletnie pusta. W takim dniu jak Wigilia brakowało nam tylko ogromnego stołu, jednak przy przyjęciu wręczono nam chociaż aluminiowe talerze, łyżkę, nóż, widelec, łyżeczkę i kubek, z tym, że bez jakiegokolwiek jedzenia. Dobrze, że chociaż nasi koledzy dysponowali cebulą, chlebem i jeszcze jakimiś innymi podstawowymi rzeczami.

fot. Tomasz Polewko / Zdjęcie Tomasza Polewko na tle Zakładu Karnego w Zabrzu-Zaborze w latach około 2000-2004.
fot. Tomasz Polewko / Zdjęcie Tomasza Polewko na tle Zakładu Karnego w Zabrzu-Zaborze w latach około 2000-2004.

W obrębie pawilonu znajdowała się też kaplica, gdzie internowani we własnym zakresie zorganizowali jej świąteczny wystrój. Wtedy też postanowiłem wykorzystać swoją Biblię, która okazała się najważniejszą rzeczą podczas tego wydarzenia. W ten wigilijny wieczór wiedziałem, że pomimo beznadziejnej sytuacji jest to najpiękniejsza Wigilia, która przytrafiła się w moim życiu, gdyż tak jak Święta Rodzina spędziła ten Dzień w ubogiej stajence otoczona zwierzętami i przy lichym wyżywieniu, tak i my sami i bez rodzin siedzący przy stole zastawionym chlebem, cebulą i jakimiś wiktuałami podstawowymi, bardzo zbliżamy się do Nich.

Nieopodal zakładu karnego znajdowało się osiedle, dlatego tuż po uroczystej kolacji pełnym tchem śpiewaliśmy przy otwartym oknie kolędy. Głosy osiemdziesięciu mężczyzn śpiewających kolędę Wśród Nocnej Ciszy, Bóg się rodzi czy Przybieżeli do Betlejem niosły z całych sił przesłanie, że właśnie w tym miejscu bezkarnie uwięziono niewinnych ludzi, którzy za wszelką cenę chcą połączyć się z tymi, co na zewnątrz. Myślę, że w tym czasie wielu mieszkańcom tego osiedla udało się usłyszeć nasze kolędowanie jednocześnie przyłączając się do śpiewów czy wznosząc modły do Boga za naszą Ojczyznę, ofiary Stanu Wojennego, jak i za nas samych.

Podczas pobytu w zakładzie jako 24-letni mężczyzna spotkałem Władysława Brewczyńskiego – 55 letniego działacza związkowego oraz operatora projektora filmowego „Silesia-Film”, który pochodził ze Stanisłowowa. Po odzyskaniu wolności przez ponad 30 lat utrzymywałem z nim kontakt i mogę śmiało powiedzieć, że zawsze traktował mnie jak swojego syna, a ja uważałem go za najlepszego przyjaciela. Oprócz Władzia poznałem tam także studentów z mojej, i innych śląskich, uczelni, a także przywódców strajku w Kopalni Wujek. Niestety tylko jedna osoba utkwiła mi w pamięci – Jerzy Wartak, gdyż kilka dni później wszystkich przywódców wywieziono, aby postawić ich przed sądem i wydać wieloletnie wyroki skazujące.

Przez cały ten czas nie miałem żadnego kontaktu z rodziną, a moja matka okropnie zmartwiona moją nieobecnością udała się do Akademii Ekonomicznej, aby uzyskać jakąkolwiek informację od rektora Zbigniewa Messnera. Niestety, tak jak w przypadku internowania studentów, ówczesny rektor, a jednocześnie premier rządu nie zrobił dla niej nic poza wręczeniem numeru do centrali Komendy Wojewódzkiej w Katowicach.

Warunki socjalne panujące w pawilonie były złe – chłód, zimna woda, posiłki niskiej jakości w postaci rozgotowanych ziemniaków z wodą, tureckie ubikacje z otworem na ekskrementy oraz kąpiele wyznaczane raz na tydzień albo rzadziej. Z chwilą gdy dwa razy w miesiącu zaczęły przychodzić paczki od rodzin, Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, a raz nawet dostarczyła je aktorka Maja Komorowska nasza sytuacja żywnościowa diametralnie się zmieniła, a sami internowani dwukrotnie w miesiącu nareszcie mogli spotkać się z rodziną. Co prawda, warunki tych spotkań były trudne, gdyż sala widzeń była mała i zewsząd odstraszał widok obecnych funkcjonariuszy, jednak nie przeszkadzało to przybyłym żonom, matkom, córkom, synom czy dzieciom, które cieszyły się obecnością najdroższych ich sercu.

Niestety odwiedzający często byli upokarzani. Podobne poniżenie spotkało moją matkę, która przychodząc do mnie w odwiedziny w styczniu 1982 roku musiała najpierw rozebrać się do naga, a następnie funkcjonariusze raczyli zaglądać do jej odbytu po to, aby upewnić się dokładnie, że nic nie zostanie przemycone. O tym fakcie dowiedziałem się dopiero po 30 latach siedząc na sali sądowej. Tak właśnie wyglądał wyjątkowo „kulturalny” stan wojenny, o którym w taki sposób współcześnie raczą opowiadać zwykli kłamcy i dranie.

Tuż po Wigilii przyszedł czas na kolejne ważne wydarzenie. Była nim wizyta Biskupa Herberta Bednorza i Duszpasterza Akademickiego Oscara Thomasa, którzy 02.01.1982 roku podnieśli na duchu internowanych odprawiając Mszę Świętą, czyniąc spowiedź generalną i udzielając Komunii Świętej. Za sprawą ich obecności udało nam się przekazać dane osobowe i adresy wszystkich przetrzymywanych w tym miejscu. I to właśnie dzięki tej wizycie moja Mama wraz z Ojcem dowiedzieli się po jedenastu dniach, gdzie się znajduję.

Pamiętam, że moje pierwsze spotkanie z rodzicami odbyło się 03.01.1982 roku i trwało równą godzinę. Pamiętam również ich przygnębienie i zmartwienie, które towarzyszyło im podczas tej wizyty. Wtedy też przekazali mi pozdrowienia od kolegów i koleżanek oraz pracowników z pracy, co spowodowało, że uświadomiłem sobie kto tak naprawdę w całej tej sprawie jest zwycięzcą. Byliśmy nimi oczywiście my, gdyż nasza ówczesna władza używając przemocy wobec narodu pokazała jak bardzo jest krucha i słaba.

W zakładzie karnym w Zabrzu-Zaborzu wszyscy uczestniczyliśmy w różnych zajęciach . Były nimi: nauka języka angielskiego, nauka historii czy innych przedmiotów, jak i modlitwy. Podczas tych zajęć zawsze na sali była obecna osoba komendanta – i był nim o ile pamiętam Władek Brewczyński. Razem też przygotowywaliśmy wspólne śniadania, kolacje, a z czasem nawet obiady.

Jeśli chodzi o strażników więziennych to byli to ludzie będący już na emeryturze, którzy wedle rządowego rozkazu zostali zmilitaryzowani do tej funkcji na czas Stanu Wojennego. W pierwszych dniach pobytu na terenie zakładu odnosili się do nas bardzo wrogo i nieuprzejmie. Wszystko za sprawą funkcjonariuszy SB, którzy zdążyli ich pouczyć, że mają do czynienia z najgorszym elementem, czyli tak zwaną ekstremą, która za wszelką cenę chciała mordować wszystkich członków PZPR. Jak się jednak później okazało owi strażnicy więzienni byli wielce zszokowani tym, że tymi potencjalnymi zbrodniarzami i bandytami są profesorowie, doktorzy, ludzie nauki, studenci i robotnicy. Niestety w podobnych superlatywach nie da się przedstawić funkcjonariuszy SB, którzy do samego końca straszyli, stosowali terror psychiczny i znęcali się nad najsłabszymi.

Cały mój pobyt w Zabrzu-Zaborzu był jedną wielką przypominajką o tym jak bardzo poprzez swoje postępowanie mogę zaszkodzić swojemu bratu Jackowi, który pełnił ważną funkcję celnika na lotnisku w Warszawie. Tych samych sztuczek próbowali użyć w stosunku do mojej Matki i Ojca akcentując, że przyjaźnię się z ludźmi KPN oraz KOR, co raczej sprawi, że będę tu siedział długo.

Gdzieś w okolicach lutego 1982 roku zaczęto przenosić z mojego pawilonu prawie wszystkich obecnych tam kolegów, przez co zostało nas zaledwie piętnastu. W tym czasie wyjechał także mój przyjaciel – Władek Brewczyński, którego dla celów propagandowych przeniesiono do Ośrodka Wypoczynkowego „Kokotka”, a następnie w marcu 1982 roku ze względu na stan zdrowia zwolniono do domu. Cała ta sytuacja wyglądała mi na jakąś selekcję, a jednocześnie na zamiar wypuszczenia mnie do domu albo … przewiezienia w inne miejsce. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o moją osobę to prawdopodobnie ktoś chciał mnie uwolnić, ale krążąca opinia na temat mojej osoby była prawdopodobnie negatywna, gdyż zadawałem się z KPN-owcami, byłem krnąbrny i nieraz pisałem skargi.

Stąd też nie było mi dane wyjść w marcu 1982 roku z Zakładu Karnego Zabrze-Zaborze, a jedynie po raz kolejny zafundowano mi wyjazd do nieznanego nikomu miejsca. Niektórzy z funkcjonariuszy z uśmiechem mówili, że jedziemy na białe niedźwiedzie, a więc tam, gdzie zima jest jeszcze bardziej sroga.

Autor: Tomasz Polewko

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*