,,Bogaty w żyzne pola, łany,
Wsie, miasta, góry, rzeki,
Gdzie szumią bory, pachnie gleba,
Piasta pługiem rżnięta,
Gdzie złote słonce z nieba
niech żyje ziemia święta”.
(Hymn Górnośląski).
Po plebiscycie kawałek Śląska przypadł Polsce…
Z pamiętnika Hanny Wala.
Część IV.
Wnet w Pszczynie otwarto gimnazjum. Wujek Józef, zostawił robotę i poszedł do szkoły. Nauka kosztowała, za wiedzę trzeba było wtedy płacić, a co babka z moją mamą mogły uciułać z tego kawałka pola. Wujek Alojz też chciał się uczyć. Starszy z rodzeństwa Józek dziennie chodził pieszo do szkoły 9 kilometrów w śniegu, w deszczu, na mrozie, o kromce nie raz suchego chleba, ale był szczęśliwy, że się uczy.
W 1925 roku umarła babka; Rozpoczął się trudny żywot dla mojej mamy. Została sama z dwoma chłopcami. Wujek Alojz poszedł w ślady brata, zapisał się na kursy księgowości. Brakowało męskiej gospodarskiej dłoni w domu. Trzeba było obrządzić konie które obrabiały pole, naprawić wrota od stodoły. Jak ręce młodej dziewczyny mogły temu wszystkiemu podołać? Do koszenia najmowano chłopa. Do kosy jak wiadomo nie każdy chłop przywykły a co dopiero mówić o kobiecie, która nie do takiej roboty stworzona. Trudne to były czasy wspólnie jakoś przetrwali a bracia Alojz i Józef otrzymali od losu to co sobie wymarzyli, choć trzeba dodać, że duża w tym zasługa mojej mamy była…
Ślązacy w Krakowie.
Pojechała czwórka Ślązaków spod pszczyńskiej wioski do wielkiego miasta Krakowa.
Wujkowie Alojz z Józefem dopięli swego, z pomocą Bożą a i poświęceniem mojej mamy pobrali nauki i stali się poważanymi ludźmi. Trzeba jednak wspomnieć o tym, jak potoczyły się losy czworga równie zawziętych i głodnych wiedzy urwisów którzy gotowi na wszystko wyruszyli za wiedzą w świat.
Pojechali do polskiej szkoły której nigdy nie znali. Wiedzieli tylko tyle co ich nauczył dziadek. Ależ to musiała być solidna nauka (wspomina pani Hanna), skoro wujka Pawła w pierwszym półroczu przeniesiono do następnej klasy. Często zastanawiamy się z moim kuzynem Tadeuszem, skąd dziadek miał taką wiedzę, w tych czasach rzemieślnicy nie mieli nawet szkoły zawodowej.
Miał dziadek Franciszek pociechę ze swej dziatwy a z nieprzeciętnie zdolnego Pawła w szczególności. Był czas kiedy mały Paweł do niemieckiej szkoły chodził, często nauczyciel odwiedzał dom dziadka i namawiał go, by ten, małego Pawła do szkoły do Berlina wysłał. Pamiętne są słowa dziadka, które wtedy tylko w myślach wymawiał ,, Żeby on polskie dzieci niemczył”? Nauczycielowi powiedział, że chłopcu wystarczy jak zostanie szewcem. Nie było mu dane dożyć chwili, kiedy to jego dzieci skończą polską szkołę.
Na studiach Paweł poznał dziewczynę (nazwa miejscowości w oryginale nieczytelna), Honoratę Brykałę. Pokochali się od razu. Rodzice dziewczyny byli bardzo bogaci. Mieli dużo pola i największy w okolicy sklep. Nie pozwolili wychodzić za mąż córce za zwykłego gryzipiórka (tak go nazywali). Wbrew woli rodziny, pobrali się. Przyjechali na Śląsk, wujek szczęśliwie dostał pracę w szkole gdzieś niedaleko Lędzin. W 1922 roku urodził im się syn Albin, po roku przyszedł na świat drugi z synów Stanisław . Czasy były niespokojne. Wybuchały powstania. Głównym organizatorem był Korfanty, z wujkiem Pawłem.
Głównym mówcą był wujek Paweł…
Organizowali wiece, różne zjazdy patriotów aby ludzi organizować przed plebiscytem. Niemcy nasprowadzali na Śląsk dużo niemieckich szumowin aby za pieniądze głosowali za Niemcami. Przed samym plebiscytem miał się odbyć wiec w Katowicach zorganizowany przez Korfantego. Głównym mówcą był wujek Paweł. Był w ten czas bardzo chory na grypę. Mimo wysokiej gorączki przybył na wiec. Było wtedy bardzo zimno, przyplątało się zapalenie płuc, właśnie teraz gdy ważą się losy o tożsamość dla Śląska. Wujek nie dbał o siebie, nie było na to czasu mawiał, niedbale leczone zapalenie spowodowało gruźlicę. W tym czasie został przeniesiony do Gogołowej. Stan jego zdrowia szybko się pogarszał, zmarł w 1929 roku. Pogrzeb odbył się w Brzeźcach. W tym dniu miał się odbyć pogrzeb wspomnianej parafianki, a ksiądz nie mógł odprawić więcej jak jedną mszę świętą w związku z tym, pogrzeb odprawiał dziekan z Pszczyny. Stypa odbyła się u nas w domu. Byli też ci bogaci rodzice ciotki Hani i ksiądz z Pszczyny.
Przyjechał takim bogatym landałerem* .
Pamiętam, choć byłam bardzo mała, wspomina autorka pamiętnikowych wspomnień. Spojrzałam przez okno, a tu na podwórko podjechał ksiądz w takim bogatym landałerze, z dwoma czarnymi końmi. Powóz wraz z końmi został na podwórku, co nas dzieciaków bardzo cieszyło, niebywała to była dla nas atrakcja. Goście się gościli, czas upływał, koniom się nudziło, aż w końcu czegoś się wystraszyły… Jak ruszyły do biegu to tak pędziły, przez płoty na przełaj, aż się wpakowały dyszlem do okna do państwa Fyrle. Tam się wystraszyli, myśleli, że zaś jakieś powstanie wybuchło. Konie się pokaleczyły, rejwach nie z tej ziemi. Karoca połamana, szum a zamieszanie niczym wojna jaka. Ja miałam trzy latka a wszystko pamiętam. Stasiek, brat był ode mnie o rok młodszy i też wiele pamięta, tak mu się te czarne konie podobały. Jak to wszystko wyjaśnili nie wiem, snadź kłopotów z tego musiało być moc.
Ciotka Hania została na lodzie, dokładnie tak jak jej to rodzice przepowiadali. Wdowa z dwojgiem dzieci, bez domu, bez chleba. Przyszła do rodziców bez perspektyw na przyszłość. Dostała kawałek pola i żyj. Nie wiem jak żyła i czy z jakichś urzędów dostała co na dzieci. Nikomu się nie skarżyła, tylko co roku na ,,Wszystkich Świętych” przysyłała parę złotych, żeby zaświecić na męża grobie.
Wujek Józef będąc już nauczycielem zamieszkał w Pszczynie. Zaprosił do siebie Albina ze Słomni, pobył z nim u nas jeden dzień. Miał chyba ze trzynaście lat, a ja mogłam mieć z osiem. Pamiętam jaki był wysportowany, jak chodził po żerdzi, gdzie mama wieszała pranie i pierzyny…O losach ciotki Hani i jej urwisów, już dorosłych, dowiemy się w części V – ,,Powojenna Tułaczka”.
Tadeusz Puchałka
Dodaj komentarz